Ciemna noc zaległa nad Białym
Miastem, wydobywając z niego coś strasznego. Jego jasne mury odcinały się od
czerni nocy i kolorem przypominały ludzkie kości.
Ostatnimi czasy, w królestwie
Gondoru działy się dziwne rzeczy, a najlepiej czuć było to w Minas Tirith. Nad
miastem krążyły wielkie, czarne kruki, a z zachodu, ze strony Mordoru, można
było dostrzec ciemnozielone, ciężkie chmury, które powoli zasnuwały całe niebo.
Było takie miejsce, gdzie
szczególnie było widać zmiany, które zaszły w mieście. Znajdowało się na
szóstym poziomie. Tam gdzie mur wchodził w białą skałę góry, robiąc idealne
wręcz zagłębienie dla dwóch osób, które z tego miejsca miały bezpośredni widok
na granicę z Mordorem i główną bramę miasta.
To właśnie tam schowała się Elbora.
Siedziała na stromej skarpie, opierając
się o zimną skałę muru obronnego. Jej złote włosy, spięte w niechlujny warkocz
targał wiatr, a zielone oczy z niepokojem wpatrywały się w bramę, w dolnej
partii miasta.
Podkuliła pod brodę bose stopy i
spróbowała znów przykryć je jakoś niebieską suknią.
„Mówiłem ci, że będziesz w niej pięknie wyglądać.”
Zamrugała gwałtownie oczyma, na
wspomnienie jego pierwszej reakcji, kiedy ją po raz pierwszy w niej zobaczył. Poczuła
jak mimowolnie się rumieni. Wyjechał dopiero kilkanaście tygodni temu, a ona zachowywała
się jakby minął rok.
Nagle, przy blasku księżyca
zobaczyła gwałtowny ruch kilkuset koni na kurhanach Mundburga. Poczuła jak jej
serce niebezpiecznie przyśpiesza, jak naraz robi jej się zimno i gorąco.
Pośpiesznie, na drżących nogach wysunęła
się z zagłębienia i wbiegła na ulicę. Przebiegła obok Domu Uzdrowień, gdzie po
raz pierwszy go spotkała, obok Cytadeli skręciła w lewo i coraz mocniej
odbijając się od kamiennej drogi, podążyła w dół miasta.
Była już na czwartym poziomie, gdy
raptownie zatrzymała się na środku drogi. Co chciała mu niby teraz powiedzieć? Przecież
nie mogła ot tak do niego podejść. Nie teraz… że też wcześniej się nad tym nie
zastanawiała.
Schowała się czym prędzej za jedną
z kolumn podcieni. Nie musiała długo czekać na przejazd wojska. Wychyliła
ostrożnie głowę, przytrzymując równocześnie swój warkocz.
Od razu go rozpoznała, jakżeby
inaczej. Nawet gdyby nie był synem Namiestnika, wiedziałaby, który z tych
wszystkich mężczyzn był Faramirem.
Jechał na karym koniu, w srebrnej
zbroi Gondoru, z Białym Drzewem na herbie. Uśmiechnęła się mimowolnie i tylko
siłą woli powstrzymała się, by do niego nie wybiec.
Musiała czekać. Wróciła więc do
swojej samotni, opuściła nogi poza stromą krawędź skały i nawet nie zdała sobie
sprawy, kiedy zasnęła. A śniły jej się piękne rzeczy. Nie miała pojęcia
dlaczego, ale znajdowała się w Rivendell, choć nigdy wcześniej tam nie była.
Siedziała przy Boromirze, w otoczeniu elfów, krasnoludów, ludzi i… hobbitów. Lecz
zanim zdołała zrozumieć cokolwiek z tego, co tam się działo, obudził ją odgłos
szurania kamieni o podeszwy butów.
Otworzyła oczy i machinalnie się
uśmiechnęła.
- Nie chciałem cię obudzić –
powiedział cicho, a następnie usiadł obok niej. Dopiero teraz, z bliska
zauważyła jak bardzo był zmęczony. Pod szarymi oczyma widniały ciemne sińce,
cera zszarzała, a usta wyrażały jakiś dziwny chłód.
Elbora zlękła się. Czyżby było jeszcze
gorzej niż przypuszczał, kiedy wyjeżdżał z Minas Tirith?
Wziął do ręki jej dłoń i pocałował
ją. Próbowała coś powiedzieć, ale pokręcił w milczeniu głową. Z większą zadumą
niż zwykle przyglądał się granicy z Mordorem.
- Do miasta przybył Gandalf Biały –
zaczęła, po kilkunastu minutach ciszy. Zwrócił na nią swój wzrok, a ją przeszedł
niewymowny dreszcz. Jeszcze nigdy nie widziała go w takim stanie.
- Wiem, ojciec zdążył mi już o tym
powiedzieć. Z czarodziejem przybył także młody hobbit…
- Był wczoraj w moim domu uzdrowień,
podobno w Shire nie posiadają takich przybytków. – Spróbowała się uśmiechnąć,
ale widząc jego wyraz twarzy zaniechała prób. Nie mogła pojąć, co mogło tak źle
pójść.
- O tym także poinformował mnie
ojciec. Podobno nadaje się lepiej na przyszłego namiestnika Gondoru niż ja –
stwierdził cicho, a po chwili przybliżył się jeszcze bliżej do dziewczyny. – Mogłem
go uratować, rozumiesz? Gdyby mój ojciec posłał mnie zamiast niego, gdybym to
ja wziął ten głupi pierścień, gdybym…
- Uspokój się. – Chwyciła go za
ręce i spojrzała mu głęboko w oczy. – Jeszcze raz, ale spokojniej. Faramirze, o
czym ty teraz mówisz?
- Hobbit powiedział ojcu, że
Boromir umarł…
- Boromir? Ale… jesteś pewien? –
zapytała z przestrachem w głosie. Nagle zrozumiała, dlaczego tak dziwnie się
zachowywał.
- Tak. Gdy byłem w Ithilien,
złapaliśmy dwóch hobbitów, którzy powiedzieli dokładnie to samo, Elboro. Mój
brat zginął za mnie pod Amon Hen…
- Nie mów tak – zaprzeczyła szybko,
ale on pokręcił tylko głową. Po raz pierwszy nie miała pojęcia jak do niego
trafić, przemówić mu do rozsądku.
- To ja powinienem tam być, gnić od
strzały orków – mówił, żywo gestykulując rękoma. Wzięła jego twarz w dłonie i
odwróciła w swoją stronę. Znieruchomiał. Skojarzył jej się z pacynką, która bez
ręki w środku, jest pozbawiona życia.
- Nie mów tak – powtórzyła, tym
razem wolniej, akcentując każdą głoskę. – Faramirze – powiedziała, widząc
wahanie w jego oczach. W końcu kiwnął głową, a ona na powrót się uśmiechnęła. Chciała
zabrać dłonie, kiedy poczuła, że on chwyta je i znów składa na nich delikatny
pocałunek. Ponownie poczuła jak się rumieni.
Przyciągnął ją do siebie bliżej,
tak, że stykali się nosami. Czuła na sobie jego gorący oddech, jego dłonie, które
ślizgały się po jej sukni z grubego materiału. Ostatnim razem, gdy była tak
blisko niego, tuż przed jego wyjazdem.
Pocałował ją. Na początku lekko,
ledwie dotykając jej warg, potem coraz zachłanniej.
- Czy na pewno chcesz… właśnie…
teraz… tego? – wysapała pomiędzy kolejnymi pocałunkami, jakby wbrew sobie. W
odpowiedzi zanurzył swoje palce w jej włosach, a następnie przyciągnął ją tak,
by na nim usiadła.
- Faramirze, pytam teraz poważnie –
powiedziała, opierając dłonie na jego klatce piersiowej, by zdystansować go od
siebie, choć na chwilę.
- Chcę, by w mojej głowie, choć
przez chwilę nie było Boromira – stwierdził po chwili ciszy – i tylko ty jesteś
w stanie to zrobić…
Nie miała pojęcia, jakim cudem
przedostali się z tamtego miejsca do jej domu. Za to doskonale pamiętała
moment, w którym pomogła zdjąć mu koszulę, moment, w którym dostrzegła nowe
blizny na jego ciele, jak wodziła po nich palcami, jak nie mogła oderwać od
nich wzroku.
Tej nocy kochali się po raz drugi i
ostatni.
Awwwwwwww, dlaczego?! Dlaczego ja nic nie wiem o tym, że takie CUDO tu powstało?! Co by było gdyby Wilczy nie ogarnął i nie wpadł na to, aby wejść szobie na profil Nadwrażliwej i czo by się stało, gdyby Wilczemu okulary się wtedy zsunęły z nosa i by nie dostrzegł, co się świeci? Wtedy Wilczy by NIE WIEDZIAŁ!!!! Nawet by nie wiedział, biedny!
OdpowiedzUsuńNie waż się więcej mnie nie poinformować o takich działaniach!
Bo, omg, pierwszy raz do lotra czoś takiego czytałam! Jestem tak zachwycona, tak szcęśliwa, że znowu tam byłam, och. <3 tak bardzo och! <3