poniedziałek, 5 maja 2014

LOTR: Syn namiestnika. Cz.1


Ciemna noc zaległa nad Białym Miastem, wydobywając z niego coś strasznego. Jego jasne mury odcinały się od czerni nocy i kolorem przypominały ludzkie kości.
Ostatnimi czasy, w królestwie Gondoru działy się dziwne rzeczy, a najlepiej czuć było to w Minas Tirith. Nad miastem krążyły wielkie, czarne kruki, a z zachodu, ze strony Mordoru, można było dostrzec ciemnozielone, ciężkie chmury, które powoli zasnuwały całe niebo.
Było takie miejsce, gdzie szczególnie było widać zmiany, które zaszły w mieście. Znajdowało się na szóstym poziomie. Tam gdzie mur wchodził w białą skałę góry, robiąc idealne wręcz zagłębienie dla dwóch osób, które z tego miejsca miały bezpośredni widok na granicę z Mordorem i główną bramę miasta.
To właśnie tam schowała się Elbora.
Siedziała na stromej skarpie, opierając się o zimną skałę muru obronnego. Jej złote włosy, spięte w niechlujny warkocz targał wiatr, a zielone oczy z niepokojem wpatrywały się w bramę, w dolnej partii miasta.
Podkuliła pod brodę bose stopy i spróbowała znów przykryć je jakoś niebieską suknią.
„Mówiłem ci, że będziesz w niej pięknie wyglądać.”
Zamrugała gwałtownie oczyma, na wspomnienie jego pierwszej reakcji, kiedy ją po raz pierwszy w niej zobaczył. Poczuła jak mimowolnie się rumieni. Wyjechał dopiero kilkanaście tygodni temu, a ona zachowywała się jakby minął rok.
Nagle, przy blasku księżyca zobaczyła gwałtowny ruch kilkuset koni na kurhanach Mundburga. Poczuła jak jej serce niebezpiecznie przyśpiesza, jak naraz robi jej się zimno i gorąco.
Pośpiesznie, na drżących nogach wysunęła się z zagłębienia i wbiegła na ulicę. Przebiegła obok Domu Uzdrowień, gdzie po raz pierwszy go spotkała, obok Cytadeli skręciła w lewo i coraz mocniej odbijając się od kamiennej drogi, podążyła w dół miasta.
Była już na czwartym poziomie, gdy raptownie zatrzymała się na środku drogi. Co chciała mu niby teraz powiedzieć? Przecież nie mogła ot tak do niego podejść. Nie teraz… że też wcześniej się nad tym nie zastanawiała.
Schowała się czym prędzej za jedną z kolumn podcieni. Nie musiała długo czekać na przejazd wojska. Wychyliła ostrożnie głowę, przytrzymując równocześnie swój warkocz.
Od razu go rozpoznała, jakżeby inaczej. Nawet gdyby nie był synem Namiestnika, wiedziałaby, który z tych wszystkich mężczyzn był Faramirem.
Jechał na karym koniu, w srebrnej zbroi Gondoru, z Białym Drzewem na herbie. Uśmiechnęła się mimowolnie i tylko siłą woli powstrzymała się, by do niego nie wybiec.
Musiała czekać. Wróciła więc do swojej samotni, opuściła nogi poza stromą krawędź skały i nawet nie zdała sobie sprawy, kiedy zasnęła. A śniły jej się piękne rzeczy. Nie miała pojęcia dlaczego, ale znajdowała się w Rivendell, choć nigdy wcześniej tam nie była. Siedziała przy Boromirze, w otoczeniu elfów, krasnoludów, ludzi i… hobbitów. Lecz zanim zdołała zrozumieć cokolwiek z tego, co tam się działo, obudził ją odgłos szurania kamieni o podeszwy butów.
Otworzyła oczy i machinalnie się uśmiechnęła.
- Nie chciałem cię obudzić – powiedział cicho, a następnie usiadł obok niej. Dopiero teraz, z bliska zauważyła jak bardzo był zmęczony. Pod szarymi oczyma widniały ciemne sińce, cera zszarzała, a usta wyrażały jakiś dziwny chłód.
Elbora zlękła się. Czyżby było jeszcze gorzej niż przypuszczał, kiedy wyjeżdżał z Minas Tirith?
Wziął do ręki jej dłoń i pocałował ją. Próbowała coś powiedzieć, ale pokręcił w milczeniu głową. Z większą zadumą niż zwykle przyglądał się granicy z Mordorem.
- Do miasta przybył Gandalf Biały – zaczęła, po kilkunastu minutach ciszy. Zwrócił na nią swój wzrok, a ją przeszedł niewymowny dreszcz. Jeszcze nigdy nie widziała go w takim stanie.
- Wiem, ojciec zdążył mi już o tym powiedzieć. Z czarodziejem przybył także młody hobbit…
- Był wczoraj w moim domu uzdrowień, podobno w Shire nie posiadają takich przybytków. – Spróbowała się uśmiechnąć, ale widząc jego wyraz twarzy zaniechała prób. Nie mogła pojąć, co mogło tak źle pójść.
- O tym także poinformował mnie ojciec. Podobno nadaje się lepiej na przyszłego namiestnika Gondoru niż ja – stwierdził cicho, a po chwili przybliżył się jeszcze bliżej do dziewczyny. – Mogłem go uratować, rozumiesz? Gdyby mój ojciec posłał mnie zamiast niego, gdybym to ja wziął ten głupi pierścień, gdybym…
- Uspokój się. – Chwyciła go za ręce i spojrzała mu głęboko w oczy. – Jeszcze raz, ale spokojniej. Faramirze, o czym ty teraz mówisz?
- Hobbit powiedział ojcu, że Boromir umarł…
- Boromir? Ale… jesteś pewien? – zapytała z przestrachem w głosie. Nagle zrozumiała, dlaczego tak dziwnie się zachowywał.
- Tak. Gdy byłem w Ithilien, złapaliśmy dwóch hobbitów, którzy powiedzieli dokładnie to samo, Elboro. Mój brat zginął za mnie pod Amon Hen…
- Nie mów tak – zaprzeczyła szybko, ale on pokręcił tylko głową. Po raz pierwszy nie miała pojęcia jak do niego trafić, przemówić mu do rozsądku.
- To ja powinienem tam być, gnić od strzały orków – mówił, żywo gestykulując rękoma. Wzięła jego twarz w dłonie i odwróciła w swoją stronę. Znieruchomiał. Skojarzył jej się z pacynką, która bez ręki w środku, jest pozbawiona życia.
- Nie mów tak – powtórzyła, tym razem wolniej, akcentując każdą głoskę. – Faramirze – powiedziała, widząc wahanie w jego oczach. W końcu kiwnął głową, a ona na powrót się uśmiechnęła. Chciała zabrać dłonie, kiedy poczuła, że on chwyta je i znów składa na nich delikatny pocałunek. Ponownie poczuła jak się rumieni.
Przyciągnął ją do siebie bliżej, tak, że stykali się nosami. Czuła na sobie jego gorący oddech, jego dłonie, które ślizgały się po jej sukni z grubego materiału. Ostatnim razem, gdy była tak blisko niego, tuż przed jego wyjazdem.
Pocałował ją. Na początku lekko, ledwie dotykając jej warg, potem coraz zachłanniej.
- Czy na pewno chcesz… właśnie… teraz… tego? – wysapała pomiędzy kolejnymi pocałunkami, jakby wbrew sobie. W odpowiedzi zanurzył swoje palce w jej włosach, a następnie przyciągnął ją tak, by na nim usiadła.
- Faramirze, pytam teraz poważnie – powiedziała, opierając dłonie na jego klatce piersiowej, by zdystansować go od siebie, choć na chwilę.
- Chcę, by w mojej głowie, choć przez chwilę nie było Boromira – stwierdził po chwili ciszy – i tylko ty jesteś w stanie to zrobić…

Nie miała pojęcia, jakim cudem przedostali się z tamtego miejsca do jej domu. Za to doskonale pamiętała moment, w którym pomogła zdjąć mu koszulę, moment, w którym dostrzegła nowe blizny na jego ciele, jak wodziła po nich palcami, jak nie mogła oderwać od nich wzroku.
Tej nocy kochali się po raz drugi i ostatni.

1 komentarz:

  1. Awwwwwwww, dlaczego?! Dlaczego ja nic nie wiem o tym, że takie CUDO tu powstało?! Co by było gdyby Wilczy nie ogarnął i nie wpadł na to, aby wejść szobie na profil Nadwrażliwej i czo by się stało, gdyby Wilczemu okulary się wtedy zsunęły z nosa i by nie dostrzegł, co się świeci? Wtedy Wilczy by NIE WIEDZIAŁ!!!! Nawet by nie wiedział, biedny!
    Nie waż się więcej mnie nie poinformować o takich działaniach!
    Bo, omg, pierwszy raz do lotra czoś takiego czytałam! Jestem tak zachwycona, tak szcęśliwa, że znowu tam byłam, och. <3 tak bardzo och! <3

    OdpowiedzUsuń